Musielismy wstac o 5 rano. Potem lotnisko, pozegnanie z Miu (Renia sie poplakala, wiec i Miu sie wzruszyl). Naprawde zal stad wyjezdzac. Choc zarcie srednie, ciagle nie ma pradu, sytuacja polityczna podobna do stalinowskich czasow w Polsce - to ludzie usmiechaja sie na ulicach bez zadnego powodu, pomagaja sobie zupelnie bezinteresownie, sa krotko mowiac pogodni i sympatyczni.
A kraj przepiekny, moze tu jeszcze kiedys wroce?
Po 10-ej ladujemy w Bangkoku. I tu pozdrowienia dla mojej szwagierki Angeli. Pomysl, zeby pojechac na niewykorzystany bilet jej siostry, a mojej zony nie bylby szczesliwym pomyslem... Przy pulpicie urzednika jest zamontowana mala kamerka. Trzeba stanac w dokladnie wyznaczonym miejscu (na ziemi namalowane sa dwie stopy) kamerka odnajduje twarz i porownuje ja z danymi, ktore wczesniej zostaly wgrane przez czytnik z paska w paszporcie. Oj, wozilibysmy Ci paczki do pierdla:-)
Zgodnie ze wskazowkami innych podroznikow pojechalismy winda na sam dol, do "stolowki pracowniczej". Po lewej stronie (stojac twarza do wyjscia z lotniska), na samym koncu jest ogromna sala z wieloma barami. Jedza tu glownie Tajowie z obslugi lotniska ale wejsc moze kazdy. Przy wejsciu trzeba kupic kupony, niewykorzystane mozna spieniezyc przy wyjsciu. Ceny smieszne. Za 2 daniowy obiad z kawa i cola - 60 bahtow (5,40 PLN). Zarcie bardzo dobre, wpadnijcie tam!
Potem juz lot do Krabi. Z lotniska na plaze jest 38 km, pre paid taxi 450 bh. Zanocowalismy w Hotelu Happy Place, 200 metrow od plazy - 800 bh za dwojke z AC.
Samo Krabi wydalo mi sie wybitnie nieciekawe. Tlumy turystow, plaze ladne, ale bez rewelacji (gdzie im do andamanskich!).
Jutro wyruszamy na Ko Phi Phi i przez tydzien NIC NIE ROBIMY!