To byl najspokojnieszy dzien podrozy. Droga zajela nam okolo 5 godzin, w tym czesc przejechalismy autostrada. Przed podroza zaopatrzylismy sie w przerozne medykamenty. Apteczka to moja dzialka i ja ja trzymam w plecaku. No i w koncu sie przydala! Bozenko, nie denerwuj sie, Mateusz jest zdrowy! Zachorowal nasz kierowca! Slabizna zoladkowa jakas straszna, ten nasz Miu. Dalem mu Laremid i sol fizjologiczna i wieczorem nam odzyl na tyle, ze popilismy troszeczke (rum Mandalay - 3000 ky duza butla). Nas nic nie bierze (jak narazie....). No wlasnie, to picie wywolalo pewne skutki... Miu nie pojechal autobusem na Gore Kyaiktiyo, czyli do Golden Rock. Jednak jesli chodzi o Miu, to on wlasnie mial zostac, a ja mialem pojechac... A nie pojechalem, bo Jack mnie nie obudzil, lecz tym razem prosilem go juz wieczorem, zeby dal mi spokoj... Dzieki temu nadgonilem troche zaleglosci w pisaniu bloga, wypilem trzy piwka i czekam na wiesci od zmeczonych turystow:-) Podroz do Golden Rock to godzina autobusem (1500 ky), potem godzinka na piechote i powrot. Mam nadzieje ze sa w dobrej kondycji. Calym sercem im kibicuje:-). Wlasnie do knajpki gdzie siedzialem przyszedl Miu. Zdechlaki zeszly z gory i biora prysznic. Koncze, po relacji naszych dzielnych turystow opiszemy jak bylo kolo Zlotego Kamienia....
Bylo podobno wspaniale... Autobus, ktory wiozl wszystkich pielgrzymow na gore, okazal sie ciezarowka z malutkimi, drewnianymi laweczkami nie chcial ruszyc dopoki nie zapelni sie w 100%. Potem podobno karkolomna podroz pod gore wspominana przez grupe jeszcze przez pare nastepnych dni (przy wspominaniu wszyscy trzymaja sie za tylna czesc ciala;-)
Pozniej czekala naszych pielgrzymow godzinn wspinaczka pod gore. Podobno moga was wniesc lektyka (za drobna oplata oczywiscie). Z tego srodka transportu skorzystalo paru Japoncow.
Potem pojechalismy do Yangon. Miu zprosil nas do domu. Mieszka w dwupokojwym mieszkaniu z zona, dwojka dzieci, szwagierka i tesciowa. Przyjeto nas w przdpkoju pelniacym role salonu. Miu byl najwyrazniej dumny ze swojego lokum. Przepraszal za brak swiatla, ale akurat dzis w tym budynku byl "dzien bez pradu" - taki lokalny zwyczaj... Gdybysmy poszli do niego na poczatku podrozy, uznalibysmy ze mieszka w slumsie. Po doswiadczeniach ostatnich kilkunastu dni stwierdzilismy, ze rodzina Miu to birmanska klasa srednia... Zostalismy podjeci smazona fasola z chilli i ostrymi licmi herbaty. Miu zadbal tez (znajac nas juz dosc dobrze) o zimne piwo. Bylo naprawde sympatycznie. Po godzinie odwiozl nas do hotelu. W Beauty Land czulismy sie jak w domu...