Dziekuje bardzo za tyle wpisow i przepraszam, ze relacja ma delikatny poslizg. Internet nie wszedzie jeszcze dotarl,albo czasem dotarl w wersji niepelnowartosciowej…
Fotografie mam nadzieje wrzucic w sobote w Chennai – tam zdjecia przechodzily dosc szybko. Mamy pare godzin przerwy w drodze do Bombaju, wiec wyskocze do miasta i sprobuje .
24/25 marca
Tymczasem pare slow o eksploracji kolejnej wyspy- Neil.
Za drugim razem udalo sie wreszcie odplynac, w dodatku bez zadnych problemow. Po dwoch godzinach naszym oczom ukazala sie Neil Island. Wysepka ma wymiary chyba 9 na 5 km(to wg zeznan jednego z kelnerow w naszym resorcie, wiec jeszcze sprawdze). Wyszlismy na dlugi pomost jako trzej z piatki bialych ktorzy przyjechali tego dnia na wyspe. Kiedy zaatakowalo nas 2 kolezkow, z dwoch konkurencyjnych resortow – wybralismy wesolka z Pearl Resort, bo pamietalem, ze chwalila to miejsce sypkarola.
Osrodek jakies 4 kilometry od przystani. Po drodze przejezdza sie przez tzw. Bazaar, czyli pare budek z barami i sklepikami. Od razu widac bylo, ze Neil to klimat z zupelnie innej bajki. Po bardzo delikatnych targach (zmeczenie, zmeczenie!) wynajelismy murowany (!) domek z lazienka i po wstepnych ablucjach, juz piekni i pachnacy zasiedlismy pod wiata kryta blacha (czytaj: w restauracji). Do wody mielismy okolo 100 metrow, ale plaza sliczna! Pearl. jako jedyny z osrodkow na Neil posiada plaze z ktorej mozna zobaczyc zachod slonca. Zachod ogladany stad jest naprawde piekny, az nieprzyzwoicie kiczowaty. Milo sie z chlopakami ogladalo, ale wolalbym w tych pieknych okolicznosciach przyrody przytulic Zuzke… W osrodku towarzystwo miedzynarodowe, w bardzo roznym wieku, lecz o podobnie wysokim stopniu zblazowania. Znudzeni i przemadrzali Angole, jedzacy na sniadanie “toast & jam” a na kolacje “fish & chips” – naprawde co-dzie-nnie! Felek jest na to szczegolnie wyczulony i gdyby nie bariera jezykowa, z pewnoscia wyedukowalby malolatow! Faktycznie zywienie sie ta sama karma przez cale zycie (zadnych uduchowien- chodzi mi o zarcie), wydaje sie byc niemozliwie nudne.Ale nie nasz cyrk i nie nasze malpy…
Po obowiazkowych kapielach w morzu pojechalismy do tzw. Centrum. A tam wszyscy spia…Siesta! Ale otwarte byly dwa bary i w jednym z nich wlasciciel szybko podniosl sie z poslania, wiec usiedlismy. Okazalo sie ze trafilismy do miejsca, o ktorym pisza wszyscy Polacy jacy tu dotarli, czyli baru gdzie w karcie sa placki ziemniaczane i pierogi. Zajac zarzadal elementu polskiego w naszym menu, wiec mowie do naszego gospodarza: placki ziemniaczane, please! A on rozklada rece… Jednak kiedy mu pokazalem paluchem w karcie –tajemniczy usmieszek zagoscil na jego czarnej twarzy…Ciekawe kto go uczyl robienia tych plackow i pierogow? Zajac o plackach wydal opinie pozytywna, to znaczy ze Hindus pojetny i sie nauczyl. Pierogow nie jedlismy. Poszlismy natomiast na przystan zeby sprobowac zamowic lodke na ryby. Za drugim razem sie udalo. Jestesmy umowieni na 8 rano, zobaczymy- moze tym razem trafimy na fajniejsza zaloge niz na Havelock?
Spoznilismysie na przystan 15 minut i juz myslelismy, ze poplyneli bez nas, ale okazalo sie ze rybacy nie takie ranne ptaszki i przybyli po nas kolejne 15 minut…
Potem okazalo sie ze ostatnimi czasy miejscowa policja niechetnym okiem patrzy na takie wycieczki z obcokrajowcami. Przypuszczam, ze komendant wydaje za maz corke i potrzebuje pieniedzy na posag… Nasi rybacy wyprowadzili nas jednak kilometr dalej i niewidoczni z posterunku, wreszcie poplynelismy!
Zostalismy wywiezieni za wyspe, na pelne morze, na wysokosci Little Neil – malenkiej, niezamieszkalej wysepki.
Delfiny minelismy w odleglosci mniej wiecej 15 metrow! Niestety byly znacznie szybsze od migawek naszych aparatow…
Lowienie rozpoczelo sie od lapania malych rybek (takich po pol kilo), a na male rybki probowalismy lapac wieksze… Felek zlapal naprawde duza “Pig Fish”, czyli rybe – swinie. Nazywaja ja tu tak gdyz faktycznie po wylowieniu wydaje swinskie odglosy i w dodatku ma bardzo gruba skore. Zlapalismy jeszcze dluga, srebrna sztuke nazywana tu Rui. Poza tym duzo Red Snapperow, swinskich ryb (tylko znacznie mniejszych niz ta Felka) i okoni morskich. Najwieksze ryby zaloga nam oprawila i nawlekla na sznurek. Bylo niemozliwie goraco, do tego stopnia ze nasi rybacy powolutku zaczeli sie pokladac,noooo na pokladzie (wlasciwie to nic dziwnego, bo do czego innego ma sluzyc poklad?).
Po 4 godzinach zarzadzono odwrot . I wlasnie wtedy Zajac wypatrzyl morskiego zolwia! By ogromny – miak jakies 2 metry srednicy! Pojedyncze sztuki widzielismyz daleka jeszcze dwa razy.
Duzo atrakcji jak na jeden rejs, zaloga pomocna i przemila, a my na ostatnich nogach…
Zaprzyjazniony juz z nami kelner z Pearl – Biszu, zalatwil nam usmazenie i ugrillowanie ryb w kuchni. Na kolacji mielismy gosci, bo popoludniowym promem przybyly dwie Niemki, ktore mieszkaly obok nas na Havelock. Zdecydowanie w zwiazku malzenskim….
Przy kolacji zrobilo sie wesolo do tego stopnia, ze najpierw odbyl sie promocyjny wystep “Czlowieka Magneto” (jakzesz czesto oklaskiwany w Kazimierzu!), a potem sam Magneto wciagnal do zabawy caly personel, wlacznie z kucharzami! Polska dyskoteka na Neil Island! Nastepnego ranka nadano nam tytul “The Guests of the Year”.
Dziekujemy!