27 marca
O 10.30 rano poplynelismy na Ross Island, malutka wysepke jeszcze przed latarnia morska w Port Blair, czyli na dobra sprawe w miescie. Odplywa sie z przystani polozonej niedaleko Akwarium (ktore pomine milczeniem) i po ok. 15 minutach jest sie na miejscu. Wszystko tu wyglada jak indyjski park w otoczeniu angielskich ruin. Krawezniki na ceglasto-czerwono, palmy (od dolu) na bialo-czerwono (dziekujemy!), zakaz rzucania papierkow na ziemie - Europa w lokalnym wydaniu!
Najbardziej interesujace wydaly mi sie przerozne rodzaje fikusow, obrastajace stare ruiny, czyli pozostalosci po angielskim forcie. Obejrzycie fotografie (juz wkrotce) - jak w horrorze! Reszta zgrzebna i taka sobie, ale Ross Island pod wzgledem czystosci powinno sluzyc wszystkim Hindusom jako wzor. Wycieczki ze szkol z calych Indii, instruktaz jak nie smiecic itp.
Odkrylismy drugie miejsce w Port Blair, gdzie jest piwo! I to o wiele tansze i blizej hotelu. Podobno jest trzecie, ale obawiam sie ze to odkrycie pozostawimy juz nastepnym podroznikom...
Rano (6.00) wylot do Chennai, a potem do Bombaju, gdzie dotrzemy okolo 20.00. Spotkamy sie niespodziewanie z Danusia i Andrzejem, ktorzy po raz kolejny zlapali role w Bolywood. Jak to ladnie Andrzej okreslil: "Moj agent ma dla mnie tylko role powazne i siedzace" - dobre ograniczenie, dlatego wlasnie o malo nie przegapil przerwy na lunch podczas rozmowy ze mna. No bo czym rozni sie siesta w wydaniu filmowym, od tej w wydaniu codziennym? Chyba tylko tym, ze w filmie nie placi sie rachunkow w knajpach...