14 marca
Po wymeldowaniu sie z naszego wypasionego hotelu pojezdzilismy sobie jeszcze po Fort Kochin. Troche zakupow i w droge. Felek i Zajac sa juz chyba super specjalistami w zakresie cen wszystkich mozliwych rodzajow slonikow:-)
Ja skupilem sie na sztuce uzytkowej i dzieki temu wszedlem w posiadanie (droga kupna oczywiscie) tak niezbednych rzeczy jak stara praska do ryzu, liscie kokosa z wykaligrafowanymi na nich wyrazami w jezyku malajalam, gilotynka do betelu itp.
Na lotnisko zajechalismy bezowym ambasadorem (600 rupii).
Po 2 godzinach bylismy w Madrasie czyli Chennai. Tak glosno nie bylo nawet w Bombaju!Morze samochodow, riksz, ludzi. Klaksony, klaksony, klaksony! O ile wlasnie Bombaj pomimo 18 milionow mieszkancow ma swoj urok, to ciezko to powiedziec o Chennai.
Na szczescie bylismy tu tylko jedna noc i nazajutrz wyruszylismy na Andamany.