Umówieni rikszarze znaleźli nas nad rzeką, gdzie bez skutku czekaliśmy na to aż słonica Lakszmi raczy się wykąpać. Albo jest spóźnialska (miała być o 9-ej), albo to zwykły brudas, który kąpie się co 2 dni!
Objazd był intensywny, ale nie specjalnie meczący. Około 13-ej zrobiliśmy przerwę. My poszliśmy do tak zwanego „miasteczka”, czyli w rejon bud w których mieszkają miejscowi i znajdują się restauracje i podobne instytucje. Wyruszyłem na poszukiwanie polskich książek – niestety tym razem miałem znacznie mniej szczęścia. Podczas obiadu poznaliśmy dwóch Polaków (tak na oko 30 i 50 lat). Trochę inna bajka i pólka cenowa – mieszkają w hotelu Hyatt w okolicach Hospet. Wygląda mi to na romantyczną podróż przed, lub poślubną…
Drzemka po obiedzie i to w dodatku pod wiatrakiem to zupełnie fajna rzecz! Wsałem jak nowo narodzony! O 15.30 przyjechali nasi rikszarze – zaczęliśmy drugą część wycieczki, która miała się zakończyć wizytą w Świątyni Słońca, oczywiście o jego zachodzie. Przedtem jednak jeszcze trochę „potemplowaliśmy”. Jadąc na zachód słońca zobaczyliśmy z Felkiem, że w wiosce przez którą przejeżdżaliśmy coś się dzieje. Zatrzymaliśmy obydwie riksze i wbiegliśmy w tłum. Okazało się, że są to obchody ku czci krwawej bogini Kali. Najpierw procesja złożona z dziewczynek niosła w koszykach dary (owoce, placki) i miski z wysianym w nich zielonym ryżem. Ryż wyglądał identycznie jak owies w święconkach na Wielkanoc. Ale na tym podobieństwa z Wielkanocą się kończą. Mężczyźni zaczęli wprowadzać na plac zwierzęta. Wszystkie były pomalowane czerwoną farbą i przeczuwały co się święci, bo nie były skłonne do współpracy. Zaczęto je oblewać wodą i kiedy mała kózka otrząsnęła się z jej nadmiaru wszyscy wydali okrzyk zadowolenia. Okazało się że w ten sposób wydała na siebie wyrok i zaczęło się mordowanie. Mężczyźni odciągali zwierzęta, które otrząsnęły się z nadmiaru wody i podrzynali im gardła. Czekali aż zwierzęta się wykrwawią i wtedy odcinali im głowy. Odciętą głowę składano w ofierze przed ołtarzykiem, ale przedtem w zęby wkładano kozie lub baranowi ich racice. Takie tu ofiary się składa proszę Państwa….
Po tym wszystkim zachód słońca mógł podziałać na nas kojąco. Mógł ale nie podziałał, gdyż chmury zasłoniły słońce (co w Indiach o zachodzie zdarza się nieczęsto). Braliśmy jednak czynny udział w występie zespołu grającego przed świątynią (dostaliśmy mini perkusje i pomagaliśmy jak umieliśmy).
Nasz rikszarz zabrał nas na piwo do dość obskurnego baru parę kilometrów dalej. Sam też się napił, ale szczęśliwie nie za dużo, bo w drodze powrotnej wiatr był dość poważny i na drodze leżało dość dużo palmowych liści – szczęśliwie wszystkie ominął. Wydawało się, że lunie deszcz, ale skończyło się tylko na wietrze i spadających z drzew orzechach kokosowych. Ale wtedy byliśmy już bezpieczni w naszej „stołówce".
UWAGA, NIEKTÓRE POKAZANE PONIŻEJ ZDJĘCIA NIE SĄ ODPOWIEDNIE DLA DZIECI!