Dzisiaj poszliśmy na spacer w kierunku północnym. Z naszej plaży widać na dalekim horyzoncie port w Mangalii. Na szczęście to aż 10 kilometrów i sam port jest małym punkcikiem, bo z tego co pamiętam gdy oglądałem go z bliska nie wyglądał specjalnie reprezentacyjnie. Kiedy doszliśmy do końca plaży ukazała się nam mała zatoczka, potem kolejna, potem jeszcze jedna. Niestety w tych zatoczkach nie jest tak przewiewnie jak na naszej plaży, a temperatura była dość diabelska, (ok. 35 stopni w cieniu) więc po jakiejś godzinie skapitulowaliśmy i zarządziłem odwrót. Na północnym krańcu plaży odkryliśmy rybną knajpkę. Ludzi dużo, ryby smąyli na metalowych płytach ogrzewanych przez piece opalane drewnem. Bajzel straszny, wszyscy latają w prawo i lewo. Trochę mi to przypomina kazimierskiego Grilla w czasach jego świetności. Wydawało się że w tym szaleństwie jest metoda, ale jak się okazało niezupełnie. Ponieważ karta tylko po rumuńsku, a i pani przyjmująca zamówienie też tylko po rumuńsku postanowiliśmy zdać się na ślepy los. Zamówiliśmy systemem „chybił trafił”. Franek dostał ośmiornicę pokrojoną na drobne kawałeczki – początkowo myślał że to ryba i był rozczarowany jej twardością. Ja dostałem dwie zgrabne rybki, więc zlitowałem się nad gadem i podzieliliśmy dania między siebie. Do tego zamówiliśmy warzywa z grila (z tego co widziałem miały to być plastry kabaczka). Piszę „miały być”, bo do nas nie dotarły. Trzykrotnie prosiłem jedną z pań żeby jednak była skłonna nam je przynieść (mówiłem nazwę dania po rumuńsku i pokazywałem: tu, tu!). Pani też mówiła coś po rumuńsku, a warzyw dalej nie było. Dwaj panowie, którzy do nas się dosiedli zainterweniowali dwukrotnie w naszej sprawie i dalej nic. Widocznie panuje tu zasada, że na żądanie tylko raz można prosić. Postanowiłem zapłacić. I znowu problem! Stałem około 10 minut przy drzwiach do kuchni, pani uśmiechała się ładnie, ale rachunki dostawali wszyscy tylko nie my. Dopiero kiedy zagroziłem, że to już naprawdę „last minute” w sprawie mojego płacenia, pani podjęła jakieś działania. Jednak nikt nie wiedział ile mamy zapłacić, więc pani strzeliła: 20 lei! Upewniłem się czy na 100% 20 lei, pani zdecydowanie przytaknęła. Nie jestem kłótliwy z natury, więc zapłaciłem i poszliśmy. Za część zaoszczędzonych w ten sposób pieniędzy zjadłem jeszcze stinki na deptaku i kupiliśmy ogromnego arbuza, którego prawie udało się nam zjeść. W jednym z barów upewniliśmy się czy pokazują mecz Stetua Bukareszt – Legia Warszawa w eliminacjach Ligi Mistrzów. Właściciel upewnił się na jakim kanale jest transmisja i zaprosił nas na czwartek wieczór.
Po drodze były kąpiele w morzu (ja raz, Franek nieustająco), a na koniec dnia dziecko zażyczyło sobie kolacji bezpośrednio nad brzegiem morza, więc zrobiłem kanapki i usiedliśmy sobie nad wodą przy świetle księżyca (pełnia