To my!
A wszystko dzięki Frankowi, albo przez Franka. Kiedy poszedł pierwszego dnia do morza, prawie oszalał. Na parokilometrowej plaży ludzie zbierają się w jednym miejscu, na przestrzeni może 300 metrów i wszyscy walczą z falami. Duzi i mali, mężczyźni i kobiety (ubrane i topless). Pierwszego dnia nie daałem się namówić i Franek szalał sam. Ale dziś obiecałem i dwa bałwany walczyły z bałwanami razem biorąc ponad dwie godziny. Najpierw po śniadaniu, potem po obiedzie. W międzyczasie zrobiliśmy dwa spacerki po około 2 kilometry każdy. Nie będę tu opisywał samej miejscowości – myślę że należy się jej zupełnie osobny wpis, który niebawem.
Z internetem od wczoraj popołudniu są kłopoty. W nocy wszędzie zgasło światło, i nie wszystko działa jak należy. W naszej knajpce jak na razie netu nie ma, a wpisy jakie udało mi się wysłać, poszły z zupełnie innego miejsca oddalonego kilkaset metrów od nas. Wymagało to zamówienia piwa i posiedzenia przy stoliku. Właśnie dlatego jest tak mało zdjęć – internet tu nie najszybszy, tak więc poczekamy z ich wysłaniem aż zacznie działać koło naszego namiotu – wrzucimy wszystko na raz, obiecuję!
Dzisiaj byliśmy w miejscowej garkuchni – dosłownie. Stoi niewyobrażalnie długa kolejka (co jest już znakomitą reklamą), pani przy stoliczku kasuje pieniądze, każdy do koszyczka nakłada sobie chleb, potem ostre papryczki na zagrychę, mówi co chce i siada przy stoliku. W międzyczasie danie jest nakładane z jednego z czterech ogromnych garów (mniej więcej 50 litrowych). Dwie zupy, dwa gulasze – taki jest wybór dnia. Wszystko idzie super sprawnie, kasa szeleści, pani przemiła i mówiąca po angielsku, ludzie najedzeni i zadowoleni. Czego chcieć więcej? Knajpa działa do momentu ukazania się dna w garach. Zjedli? To zamykamy! Bardzo mi się ten system podoba..
Franek przez te ciągłe kąpiele głodny jest cały czas. Niestety nasze masło do kanapek utrzymywało stan płynny – takie temperatury. Wczoraj wieczorem zakopaliśmy je w piasku na głębokości mniej więcej 75 cm. Rano było lepiej, nie lało się tylko było kapiącą mazią. Zakopaliśmy jeszcze raz – zobaczymy jak się będzie zachowywać podczas kolacji.
Felek, jedno ze zdjęć (różowe) jest dla Ciebie od Twojego kolegi:-)
drugi blog z tej samej podróży autorstwa mojego młodszego syna Franka www.franek2002.geoblog.pl