Dziś koncert finałowy. Zbieraliśmy siły, ale i tak wszystko dzieje się już trochę wolniej, bo festiwal zaczynamy czuć w głowach, a szczególnie w uszach. Ludzi przybywa coraz więcej, tłok na ulicach niemiłosierny. Myślałem żebyśmy poszli na basen, ale pomimo że ciepło to słońce zza chmur wygląda. Postanowiliśmy wybrać się na porządny obiad większą ekipą. Asia, Iza, nasz czterdziestolatek Tomek z Tatą, Adam R., Krzysio i my. Zarządziliśmy pieczoną świnię, pieczoną jagnięcinę, kupus weselny (kapusta duszona z wieprzowiną), pyszną fasolę pieczoną w sosie i serbski chleb. Po obiedzie było ciężko i jedynym ratunkiem okazała się rakija od Rade. Tomek z Krzysiem przynieśli też arbuza (6 PLN za 9 kg). Wieczorny koncert zaczął być interesujący dopiero około pierwszej w nocy, ale wtedy znowu Franek był „padający”. Przedtem Asia zabrała Franka do wesołego miasteczka (słowność 100%!). Niektórzy z polskiej grupy nie dotrwali nawet do początku koncertu, ale naprawdę nic na siłę – to ma być przyjemność!