Wszystko poszło zgodnie z planem. W Krakowie poszliśmy sobie z Frankiem na Rynek, poleniliśmy się, potem kupiliśmy parę drobiazgów o których zapomniało się przed wyjazdem i w drogę! Dworzec RDA z którego odjeżdżają linie Orange Ways znajduje się na szczęście po drugiej stronie torów przy ul. Bosackiej (jest przejście z PKP). Autobus wypełniony po brzegi, dużo zamieszania więc już na początek mieliśmy 20 minut poślizgu.
Potem na Słowacji kolejne 30 minut, bo nasza pomarańczowa maszyna zaczęła piszczeć, a chwilę potem lekko dymić. Panowie kierowcy wyłączyli silnik i dolewali wody. W ten oto sposób autobus zagrzał się ale w środku (wyłączona klima i 35 stopni na zewnątrz). Zresztą klimatyzacja i tak nie dawała sobie rady z upałami, ale teraz to można już było mówić o termach a nie klimie!
Był jeszcze postój niewymuszony w Bańskiej Bystrzycy, a potem szalona jazda w celu nadrobienia straconego czasu. Prawie się udało - byliśmy na miejscu o 10-ej wieczorem.
Hostel Maria w którym mieszkamy położony jest w starej kamienicy z podwórkiem-studnią gdzie kwitnie życie towarzyskie. Ciężko powiedzieć żeby był zadbany, nie ma też podstawowych rzeczy typu talerze czy sztućce. Niestety znowu występuje problem wysokiej temperatury: w naszym pokoiku mamy aż trzy szkolne ławki i niezliczoną liczbę szafek, ale śpi się na antresoli - nie jest chłodno, wierzcie mi! Personel przemiły, nieco tu obskurnie, ale dość klimatycznie.
Najwyraźniej parę lat temu musiała tu być jakaś szkoła (wspomniane ławki i szafki plus ryciny węgierskich poetów na ścianach korytarzy). Jak widać ja już wstałem, ale jak znam życie na Franka będę musiał poczekać parę godzin. Jednak wieczorem ustaliliśmy plan na dziś z zastrzeżeniem, że "wstaniemy jak wstajemy". Ja wstałem o 6-ej i to mój problem - mogłem przecież spać:-)