Jutro wyjeżdżamy, tak więc dziś jest ostatni, pełny dzień na Neil. Było pięknie, słonecznie, kiczowato, idyllicznie i leniwie. Byliśmy i tak bardzo dzielni w naszej aktywności, bo wymyślaliśmy codziennie jakieś ruchy po wyspie (większe, lub mniejsze). Dzisiaj była wyprawa do tak zwanego „natural bridge” – skały, którą widzicie na zdjęciach. Wokół podobno też się dużo działo, był akurat odpływ i dużo fauny ruszało się w tych małych bajorkach. Piszę „podobno”, bo tym razem ja nie pojechałem jako jedyny – chciałem mieć pakowanie za sobą. Towarzystwo pojechało rikszami, a kierowcy okazali się przy okazji dobrymi przewodnikami. Ustaliliśmy, że nie gnamy jutro do Port Blair pierwszym promem (bo po co). Wypływamy o 15-ej, jesteśmy o 17-ej. Personel w Tango był na tyle miły, że pozwolił nam nieodpłatnie zostawić nam jeden pokój do zrzucenia bagaży i żeby można było jeszcze przed wyjazdem się wyprysznicować. W ogóle miejscowa ekipa na czwórkę z plusem. Wieczorem pożeranie złowionych ryb (zjedliśmy 12 sztuk różnych rozmiarów). Mieliśmy wspólnika do resztek tych ryb. To jeden z resortowych psów nazwany przez Mateusza Hamburger. Hamburger okazał się suczką i to w dodatku wyjątkowo podstępną. Wyciągnął z fotograficznej sakwy Bartka jego indyjskie herbatniki i pożarł ich część. Nie daliśmy mu wszystkiego, bo przypuszczam że miał żołądek nie większy niż rzeczone herbatniki, a dzisiaj jadł też ryby… Bartek dzielnie przeżył stratę ciasteczek. Brawo Bartek!