Wyruszyliśmy w rejs. Łodzie takie jakimi płynąłem dwa lata temu są już nielegalne (dla turystów oczywiście). Rozmawiałem z rybakami – nie chcą pływać, bo nie mają specjalnego zezwolenia, a jeżeli mimo to się skuszą to zabierają im licencję na łowienie. Nie dziwię się, że nie ryzykują. Jednak dla nas zmiany są tylko na plus. Łódki mają daszki, są koła ratunkowe, kamizelki i mocne nowe silniki, tak że dopłynięcie na miejsce połowu zajmuje mało czasu. W drodze do jetty mieliśmy małą przygodę (niestety nieudokumentowaną zdjęciowo, bo nie zdążyłem wyjąć aparatu). Przed naszą rikszą na drodze pojawił się chyba dwumetrowy wąż. Sądząc z reakcji rikszarza – prawdopodobnie jadowity. Przestraszony driver cofnął pojazd o jakieś 10 metrów, a pani idąca z naprzeciwka też miała oczy jak spodki i zamarła bez ruchu. Wąż był niestety dość szybki – stąd brak zdjęć. Na odchodnym wąż uniósł swoją przednią część, zasyczał i tyle go widzieliśmy. Łodzią popłynęliśmy w kierunku Havelock. Pierwsze próby połowów były marne. Dopłynęliśmy więc do samego Havelock i jeden z naszych chłopaków wyskoczył z łodzi i wodą przeszedł w kierunku przybrzeżnych namorzynów. Jedną część siatki przyczepił do drzewa, a drugą zręcznie zawinął i wrócił z całym wiadrem rybek wielkości palca. Zaczęliśmy odnosić pierwsze sukcesy. Ryb nałowiliśmy około dwudziestu pięciu. Największa miała około 1,5 kilograma. Były rui, red snappery, black snappery (to te czarne z niebieskimi kropkami) i reni (te w paski). Wieczorem wszystko zostało ugrillowane i zjedzone (prawie wszystko bo kucharze zżarli bezczelnie cztery najmniejsze).
Pewien Niemiec, który podśmiewał się dwa dni temu z naszej flagi (która wisi koło naszego stolika), miał ciągłe kłopoty. Zwracał uwagę obsłudze, że Indusi mają za głośno nastawione dzwonki w telefonach, że kawa jest za słaba, za słodka etc. Mało to nas obchodziło do czasu, kiedy przyczepił się do naszej muzyki puszczanej zresztą z miejscowych głośników. Wierzcie mi, było naprawdę cicho, Renia aż poszła sprawdzić jak to brzmi przy jego stoliku. Koleś po prostu podszedł i ściszył do minimum, ja zrobiłem głośniej i zawołałem naszego kelnera Rochita i wyregulowałem według jego wskazań. Niemiec jednak chciał konfrontacji próbując nas obrażać – nie udało mu się i został przesadzony o dwa stoliki dalej. Ja wytłumaczyłem Rochitowi, że kochamy się z Niemcami jak Indie z Pakistanem i że to my jesteśmy Indiami w tym układzie. Jak myślicie, po czyjej stronie jest sympatia całego personelu? Rybka został zalana odpowiednią ilością napoju cola+999 i mieliśmy iść spać. Jednak z pokoju dziewczyn wezwały nas jakieś krzyki. Musiałem usunąć z kosmetyczki Agaty karalucha. Chwilę potem w rogu pokoju pojawił się ogromny krab. Złapałem go przez jakieś leżące na łóżku gacie, ale i tak mnie dziabnął potwór jeden. Na szczęście złapał go jakiś koleżka z obsługi i poszliśmy spać we względnym spokoju. Następnego dnia Rochit spytany o kraba (jak się krab czuje i gdzie teraz mieszka) z uroczym uśmiechem pokazał swój brzuch. Czekam aż przyjdzie następny, może i ja się załapię na taką przekąskę…