Rano wyruszyliśmy spod hotelu na Sundarbany. Śniadanie na ulicy, taksówkami na dworzec i o 9.22 lokalnym pociągiem do Canning. Potem busikiem do Gosaba (50 minut). Bartek szalał z aparatem na dachu prawie przez całą droge. Podobno w takim małym mikrobusiku mieści się 25 osób. W zasadzie to nie „podobno” tylko „na pewno”, bo widziałem to na własne oczy. W środku upchani jak sardynki, na zewnątrz wiszą jak winogrona na zderzakach i oczywiście (tak jak Bartek) siedzą na dachu Dojechaliśmy do wspomnianej Gosaby i wyruszyliśmy promem na drugą stronę rozlewiska (rzeki?) a właściwie raczej dużą łodzią o jakich Polsat News mówi :"znów tragedia w Bangladeszu, zginęło 150 osób z powodu przeładowania łodzi". Bangladesz niedaleko, ale dopłynęliśmy po 15 minutach i tam wsadzono nas na rowerowe riksze z platformami ( po 3 sztuki na jednej). Jechaliśmy tak około 15 kilometrów, nie wiem czy zdecydowałbym się na taką podróż z Puław do Kazimierza
Dojechaliśmy do celu naszej podroży, czyli do wioski Pakharali. Apanjan Hotel stoi w szczerym polu, ale ma galeryjki białe i wygląda z zewnątrz bardzo schludnie. Pokoje też OK, choć chyba najgorsze jak do tej pory mieliśmy.
Niestety nasi przewodnicy (nepalscy) po godzinie nawalili się jak bombowce. Imprezę rozkręciła jadąca z nami od Kolkaty Kanadyjka – narzeczona nie wiadomo którego z nich (a być może obu naraz). Mateusz domagał się przewiezienia łódką i dopiął swego. Pływaliśmy ponad godzinę, mało co widzieliśmy poza mangrowcami. Potem kolacja, chłopaki trochę wytrzeźwieli i nawet były próby grania na gitarze, ale uciekliśmy! Niebawem w naszym Apanjan Hotel zostały odnalezione karaluchy w pokoju Reni i Mateusza (a w zasadzie same się odnalazły). Poszedłem do naszego pokoju i zabiłem kolejne dwa, ale potem się okazało że przez pomyłkę wszedłem do pokoju Reni i Mateusza… Zarządzili zmianę lokum, a dziewczyny sprawdziły czy u nich nic się nie zalęgło. Zabiliśmy 20 centymetrowego pająka i u dziewczyn spokój. U Reni i Mateusza jest trochę mniej karaluchów niż w pierwszym, a u nas na razie nic… Aż się boimy wracać do pokoju, bo może tygrys wylezie spod prysznica?
PS Nie pisaliśmy ostatnio, bo albo mało się działo (same przejazdy), albo działo się tylko że za Gosabą nie ma już elektryczności w naszym rozumieniu. Wszystko działa na agregatach prądotwórczych, albo bateriach słonecznych. W związku z tym prąd jest czasami, a internetu nie znaleźliśmy. Niestety z tego co pamiętam to na Andamanach z internetem też nie najlepiej, ale miejmy nadzieję że się trochę poprawiło.
Pozdrawiamy wszystkich naszych wiernych czytelników i oglądaczy! Wpisujcie się, wtedy mamy pewność że ktoś tu wchodzi!