Jak już pisałem przygotowania do Holi trwały już od paru dni. Rano przygotowani (i uzbrojeni w proszki i sikawki) wyruszyliśmy w miasto. Rikszarz zawiózł nas tylko do bramy wjazdowej przy starym mieście, bo podobno dalej było niebezpiecznie. Było w miarę bezpiecznie (nie licząc lokalesów ocierających się obleśnie o dziewczyny), ale i trochę nudno. Wszyscy życzyli nam „happy Holy” i mazali nas po twarzach, ale nie było żadnego głównego miejsca obchodów. Po godzinie weszliśmy na taras, gdzie kupiliśmy ostatnio turbany. Dzisiaj był pusty. Odpoczęliśmy i wróciliśmy do naszego hotelu. Wymazani byliśmy niemiłosiernie (foto). W Pearl na dachu Mr Singh rozkręcił niezłą imprezkę. Parę kilo barwników, bębniarze i muzyka mechaniczna zrobiły niezłe DISCO DISCO PARTIZANI! Poznaliśmy dwie szalone dziewczyny z Polski Basię i Agatę. Tańce w chmurach kolorowego proszku, potem oblano wszystkich wodą, potem Mr Singh (karmiący wszystkie damy przez całą imprezę słodyczami) zszedł śmiertelnie i impreza się skończyła. Niestety obsługa była tak pijana, że i knajpa się zamknęła więc musieliśmy spędzić ten wieczór na dachu naszego hotelu. O ile w Pearl obsługa jest nieśpieszna, to tutaj przy dwóch zajętych stolikach na zupę czeka się 2 godziny. Zwracam honor kelnerom z Pearl i pozdrawiam szybkie, sprawne i kompetentne dziewczyny od Fryzjera. Całusy dla kuchni!