Wieczorem jeszcze mala zadymka w hotelu. Check out jak wol na tablicy w recepcji, a gosc upiera sie ze mamy sie wynosic o 7.30 tak jak sie zameldowalismy. Gdybysmy o tym wiedzieli poszlibysmy najpierw na sniadanie, potem do hotelu. Rano nie odpuscili I wydzwaniali na okraglo. OK, poddalismy I poszlismy do knajpy na dachu. Potem wyrobilismy sobie karty telefoniczne. Szczesliwie panowie ktorzy nam je instalowali, byli super sprawni, wiec trwalo to okolo 30 minut. Do wyrobienia zwyklego pre-paida potrzebne jest zdjecie I ksero paszportu. Indie biurokracja stoja…
Potem dwoma rikszami wybralismy sie do Majmu-Ka-Tila, dzielnicy tybetanskiej. Ciszej tu I znacznie spokojniej. Zajrzelismy do swiatyni, zafundowalismy lody trzem maloletnim wesolkom, usiedlismy na chwile w kawiarni I powrot. Myslelismy ze to znacznie blizej, a droga zajela nam prawie godzine. Sama jazda byla rowniez przezyciem samym w sobie Wrocilismy do naszej knajpy na dachu, gdzie zostawilismy plecaki (za oplata – jedno piwo dla pana kierownika). Pociag mielismy o 18.45, wiec z Mateuszem pojechalismy rowerowa riksza na poszukiwanie jakiegos srodka, ktory by nas odkazil od srodka :-) Zakupilismy dla kazdego po piersiowce whisky made in India (100rp za 375 ml) I biegiem na dworzec. Mielismy dla siebie caly przedzial (jesli mozna nazwac przedzialem zaulek bez drzwi. Przy muzyce Bregovica I innych serbskich mistrzow milo spedzilismy wieczor. Padlismy o 11-ej I spalismy prawie do samego Varanasi.
Podaje moj nr telefonu, bo paru osobom podrozujacym podobnym szlakiem to obiecalem zeby spotkac sie na piwie w Jaipurze 9582775916