Po bezstresowej podrozy dotarlismy do New Delhi. Po jakiejs godzinie udalo sie nam dopelnic wszystkich formalnosci i wydostalismy sie z lotniska. Taxi z pre paid kosztowalo 320 rp (nam potrzebne byly 2 sztuki). Poniewaz stala tylko jedna taksowka, Dominika, Agata i Bartek wsiedli, a driver powiedzial za poczeka i...odjechal:-) Dogonic ich nie mielismy zadnych szans, bo jechalismy 30 letnim gratem. Scibiorek ku zdumieniu mojej zony, bedacej w Kazimierzu, slal SMS-y (telefon zostawilem w Polsce). Mateusz w koncu znalazl siec, a siec Scibiorka i odnalezlismy sie pod dworcem kolejowym. Z tej okazji zjedlismy sniadanie w formie obiadu w jednej z budek naprzeciwko dworca. Bylo dobre i duzo i nawet nas nie narzneli (sprawdzalem - wszystko wg cennika). Zupelnie gratis w pakiecie bylo towarzystwo szczurka, ktory przygladal sie nam z ciekawoscia. Potem znalezlismy pokoje i zamiast jak pan Bog przykazal isc spac - wyszlismy na miasto. Wymiana kasy (44 rp za dolara - na lotnisku 41rp) i kawa na dachu jednego z domow. Kiedy zapytal sciszonym glosem o piwo, bezszelestnie podszedl kelner z malutka karta. Mozna! Dominika i Agata poszly spac , a reszta wycieczki chodzila do upadlego. Upadek mial miejsce ok. 13.00 Dwie godziny snu i startujemy dalej! Zregenerowani pojechalismy pod Gate of India, a potem spacerkiem poszlismy pod palac prezydenta. Obok palacu jest stadion narodowy i teraz rozgrywane sa mistrzostwa swiata w krykiecie, czyli w narodowym sporcie Hindusow. Szal straszny, wszedzie ogladaja, w knajpach kelnerzy zapominaja o gosciach, sprzedawcy sprzedaja nie to o co prosil klient - szalenstwo! Pod stadionem stalo kilkadziesiat wozow transmisyjnych! Wieczor spedzilismy w innej knajpce na dachu (oczywiscie krykiet w TV na caly regulator). Knajpa sie nie sprawila - zabraklo piwa - wszystko wyzlopalismy!