Wyspani i pelni nowych sil wstalismy z Adasiem w niedzielny poranek. Niestety ostatni poranek w Guca... Wstepnie usciskalismy sie z Radem i Slavka (jego zona). Wstepnie, bo glowne wysciskanie mialo miejsce okolo polnocy. Wyruszylismy na ostatnie plytowe zakupy, na targu zjedlismy kolejny, znakomity obiad i dobici temperatura ulozylismy sie na mala sieste w naszych namiotach. Plecaki spakowane, koce i spiwory zwiniete, ale troche odpoczelismy i wieczorkiem po raz ostatni wpadlismy do naszej knajpki. Ludzi o wiele mniej - festiwal sie konczy. Felek, zgadnij kogo spotkalismy i z kim wypilismy po piwku? Mr Laki Lan we wlasnej osobie (wez pod uwage brak polskich znakow na klawiaturze na ktorej pisze:-) Zespol jedzie do Batumi na wesele, wiec wstapil do Guca. Popilismy, mawet jakies tance Kolo byly, ale wszystko delikatnie, bo o 1-ej wyjazd.
Wieczorem mialo miejsce wspomniane na poczatku, polnocne sciskanie z Rade i jego zona. Zostalismy poczestowani domowym serem, raskija i dostalismy po butelczynie:-) na wynos. Potem zaprzyjazniona juz taksowka skok do Pozega. Tam taksowkarz Jovko podwiozl nas z fasonem na sam peron! W 4,5 godziny pociag pokonal straszna odleglosc 170 kilometrow i nad ranem bylismy w Belgradzie. Adas kupil bilet do Budapesztu, wsadzilem go w pociag i koniec przygody pt. GUCA.
Ale to nie koniec opisu tej podrozy. Chcialbym Wam napisac jeszcze o paru naszych wspolnych przemysleniach na rozne temety z Guca (czesto bardzo, bardzo praktyczne). Bedzie tez wpis "koszty" - wbrew temu co nam mowione wcale nie jest drogo.
No i oczywiscie zdjecia! Siedze teraz w cafe internet na lotnisku w Belgradzie - jest darmowa, ale sam komputer i stacje dyskow sa za barem, a tam nie daja mi wejsc. Jak znajde druga kafejke, to wrzuce, bo czaasu do samolotu do Rzymu mam az za duzo... Jak nie to trzeba bedzie pare dni poczekac.