Jak juz pisalem, zostalismy z Adasiem sami, ale jak sie okazalo znakomicie dawalismy sobie rade. Poza codzienna dawka muzyki (i odrobinka piwa), przyszedl czas na odkrycia gastronomiczne. Adas odkryl gdzie zywi sie wiekszosc muzykantow. Targ, o ktorym pisalem byl nie tylko targiem jak sie okazalo, ale tez barem na swiezym powietrzu. Roznil sie tym od innych tego typu przybytkow miedzy innymi tym, ze dania nie byly juz przygotowane wczesniej i nie lezaly na sloncu, co z pewnoscia dobrze im (a co za tym idzie i nam) nie robilo. Tu rzadzila swiezosc! Wszystkie pleskawice, kolbasnice i inne pysznosci byly po zamowieniu wyciagane z lodowek i specjalnie dla zamawiajacego robione - wierzcie mi, ze nie tylko zdrowiej ale i smaczniej tam bylo!
Wrocilismy do Rada, wypilismy po herbatce :-) i zaleglismy. Wieczornego koncertu najlepszej szostki trebaczy sluchalismy w namiotach, w pozycji horyzontalnej. Guca naprawde meczy - wezcie to pod uwage przy planowaniu wyjazdu na ten festiwal. Moim zdaniem 2 dni naprawde wystarcza, zeby poczuc te niesamowita atmosfere.