Rano pojechalismy w rejon duzego "zapogodowania", czyli na rownine na ktorej wszyscy robia sobie zdjecia. Krajobraz niesamowity (znowu odwolam sie do zdjec Mastera). Turystow dosc duzo, ale wydaje mi sie, ze jesli nie jezdziliby do najbardziej popularnych miejsc, to kazdy moglby miec jedna pagode dla siebie. W koncu jest tu ich ponad 2 tysiace! Zwiedzanie pagod, zdjecia, zdjecia, zdjecia! To wszystko lepiej jest ogladac niz opisywac, czy czytac.
Nastepnego dnia mielismy wybrac sie na wschod slonca (zdjecia, zdjecia!). I udalo sie, ale nie wszystkim. Jack mnie nie obudzil, bo stwierdzil ze spie slodko... Troche sie zdenerwowalem, bo 10 minut przed jego straszliwym iPodowym alarmem, pytalem sie ktora godzina. A on mnie nie obudzil! Wstalem pare minut po ich odjezdzie i pochodzilem troche po miescie (czyli New Bagan). Bylo smiesznie, pogadalem troche jezykiem migowym, porobilem troche zdjec i spotkalem Miu jak jadl sniadanie. Sniadanie wygladalo jak obiad i kosztowalo 700 kyatow.
A wschod slonca byl podobno do... wiecie czego. Dobrze im tak!
Zachod slonca byl za to niesamowity. Dlaczego? Bo: po pierwsze-byl niesamowity, a po drugie byla to pagoda z ktorej najlepiej widac bylo zachod, wiec ludzie o malo nie pospychali sie z dosc duzej wysokosci... Masakra! Rankiem, kiedy mnie tam nie bylo, nasza wycieczka spotkala mala, 9 letnia dziewczynke ktora znala dosc duzo slow po polsku. Wielki Twardziel Oszczednosciowy (czyli Mateusz) kupil od niej widokowki, pomimo ze ich nie potrzebowal... Taka to byla zawodniczka!
Obiad zjedlismy w restauracji nad rzeka Ayeyarwady. Mateuszowi nadal nie smakuje. Przedtem bylismy w najmniejszej pagodzie w Bagan, ale dosc klimatycznej ze wzgledu na bliskosc rzeczonej rzeki...
Ostatni nocleg, a przedtem zniszczenie naszych zapasow piwa i teraz podobno bedzie z gorki. Drogi lepsze, podroz szybsza. Zobaczymy....