Okolo 9-ej dobre sniadanie na tarasie i w droge. Jak sie rzeklo bez samochodu, to bez samochodu! Lodz (18$) mielismy na wylacznosc. Poplynal z nami Miu i jak zwykle opowiedzial w trakcie wycieczki pare ciekawych rzeczy. Nad Inle targi odbywaja sie codziennie w innym miejscu i zawsze docieraja tam lodzie z bialasami takimi jak my. Miu od razu zaznaczyl zeby nie podniecac sie rekodzielem tam wystawianym, bo prawie wszystko przyjezdza z Bagan i Mandalay i jest oczywiscie drozsze. A my przeciez jedziemy do Bagan... Ciekawsza czesc targu to warzywa i wszystko to po co ludzie przyjezdzaja z sasiednich miejscowosci. Niezliczone ilosci przekasek, a raczej birmanskich chipsow w przeroznych smakach i odcieniach od bialego, przez beze az do krwistej czerwieni. Nie przepadam za taka "pasza", ale probuje - OK, ale nie moglbym na tym zyc... Zwiedzamy pagode tuz obok marketu - zdjecia beda tu lepsze niz komentarz.
Pozniej plyniemy do kobiet zyraf. Tragedia!!! Nie zrobcie tego bledu co my. Zdjecia coprawda super, ale okupione niezlym kacem. Lepiej kupic pocztowki. Trzy starsze panie najpierw pozuja, potem jakis mlody czlowiek opowiada jak najpierw kregi sie zaklada, potem okolo 10 roku zycia zdejmuje i wtedy dziewczynki moga jeszcze zdecydowac czy chca sie bawic w te klocki czy nie. Nie wspomina jednak o tym, ze maja juz lekko zmiazdzone obojczyki i juz sa okaleczone. Panie potem pozuja do zdjec, a nastepnie odbywa sie najbardziej zenujaca czesc show, czyli taniec i spiewy babc. Oklaski, oklaski - bo co robic? Wszystko to bardzo smutne i zalosne. Przylozylismy reke do tego procederu - przepraszamy i przestrzegamy innych. Paniom sie nie placi, nalezy tylko cos kupic. Na szczescie Renia cos wypatrzyla i chociaz pod tym wzgledem wyszlismy z honorem. Pozniej wizyta w fabryce cygar - odbylem juz takie w swoim zyciu. Panie naprawde zasuwaja jak roboty, ich kolezanki z fabryki Partagas w Hawanie to istne lenie! Potem lunch. Po drodze kupilem od rybaka z lodzi rybe i przyrzadzili ja w knajpie bez zadnych doplat-mile. Wizyta w fabryczce bizuterii - standard kazdej wycieczki tu przyplywajacej. Nastepnie odwiedziny w Phaung Daw Pagoda. Wygladalo to najpierw bardzo niewinnie. Przeszlismy kilkaset metrow, zaplacilismy za uzywanie aparatow i po schodach do gory. Potem okazalo sie, ze podejscie ma prawie kilometr! Po drodze Miu zboczyl z trasy i pokazal stare, walace sie pagody. Sa remontowane, ale w takim tempie, ze chyba predzej sie rozleca...
Wizyta na samej gorze olsniewajaca - doslownie i w przenosni - spojrzcie na zdjecia Foto Mastera...
W powrotnej drodze przeplynelismy pomiedzy ogrodami na wodzie. Na malych wysepkach (a wlasciwie grzadkach) rosna kalafiory, fasola, pomidory. Gdzieniegdzie otacza sie je siatkami, bo rosna ponoc w tempie niesamowitym.
Samo jezioro jest ciekawe, duzo tu zycia prawdziwego, jezeli tylko zboczy sie z utartego szlaku. A to zapewnil nam Miu, bo troche nadkladajac drogi poplywalismy miedzy domkami na palach.Buteleczka rumu Mandalay i spac, bo jutro o 7-ej ruszamy do...Mandalay!