Zostaliśmy rozproszeni po całym samolocie. Mnie i Krzysztofowi, mojemu towarzyszowi podróży jeszcze z Birmy 2019 przypadły miejsca z tyłu. W związku z tym, iż nie sprzedano kompletu biletów mieliśmy po 3 miejsca dla siebie i bezczelnie się na nich położyliśmy. To był dobry ruch, bo na prawdziwy odpoczynek trzeba było jeszcze długo poczekać...
Kolejne oczekiwanie na samolot do Chennai to ponad 9 godzin. Nie było innej możliwości, a jak okazało się nie musieliśmy też wyjeżdżać na lotnisko krajowe, bo wszystko odbyło się z terminala na piętrze.
Jeden z uczestników - Jurek, wiózł ze sobą GPS marki Garmin. Panu celnikowi GPS nie spodobał się, dowodził że takich używa cześć indyjskiej policji i zapewne chcemy tym dronem rozwalić wewnętrzny układ bezpieczeństwa Indii. Żadne tłumaczenia nie pomogły - nie i tyle! Ja łatwo nie ustępuję, poszliśmy do stanowiska Air India i poprosiliśmy o depozyt, ale nam odmówiono. Pracownik tych lini dodatkowo poinformował o kłopocie dyżurnego oficera ds. bezpieczeństwa. Poszliśmy więc do niego (chyba już było nas z Jurkiem i mną 5 osób). Pan oficer zadawał różne mądre i głupsze pytania, a na koniec i tak zadzwonił do ,,kogoś starszego" :-) Po 45 minutach użerania się pozwolono nam w końcu nadać GPS w bagażu głównym... Uff, co to była dla nas za ulga! Ale czy to był koniec kłopotów z dronem? No, k.... niekoniecznie!!!