Start - STARE KALISZANY 323 kilometr
Poranek nie był specjalnie pogodny, ale miałem nadzieję, że się trochę rozpogodzi. Na śniadanie jajecznica (z jajek od józefowskich kur) i szybkie zwinięcie obozu. Kiedy wszystko było już zapakowane i wsiadaliśmy do kajaka, zaczęło padać. Franek spytał się czy wypakowujemy namiot. Możemy, ale kto wie czy nie będzie padać cały dzień? Wskakujemy do Żółtej Strzały i płyniemy w deszczu. Najpierw padało dość rzęsiście, potem już tylko mżawka, aczkolwiek niemiła. Po mniej więcej dwóch godzinach przestało padać.
PIOTRAWIN 328 kilometr
Miał tu być czynny sklep, ale go nawet nie szukamy. Początkowe założenie było takie, że dzisiaj (sobota) przybijamy do Krowiej Wyspy (parę kilometrów przed Kazimierzem), nocujemy tam, a do miasteczka wpływamy triumfalnie w niedzielę. Zmoczyło nas jednak na tyle solidnie, że postanowiliśmy już dziś dotrzeć do ciepłego prysznica i innych zdobyczy cywilizacji, więc żadne zakupy nie są nam potrzebne.
KAMIEŃ – most 333 kilometr
Buduje się tu most Kamień – Solec. Póki co stoją przęsła, a sam most ma być gotowy do końca roku. Zdjęcie nie moje, bo zbyt niebezpiecznie było na wodzie by zdjęcia robić. W zastępstwie fotka mojego kolegi z Dziennika Wschodniego – Maćka Kaczanowskiego.
Niestety robotnicy pracujący przy budowie, a konkretnie ten kto płynął holownikiem to kompletny głąb. Widząc nas (pomarańczowe kapoki, 150 m odległości) w pełnym gazie i z zawijasem przepłynął w poprzek rzeki powodując zabójczą jak dla nas falę. Ustawiliśmy się do niej dziobem, ale jednocześnie musieliśmy uważać żeby nie walnąć w przęsło. Marny to był dowcip, mógł skończyć się o wiele gorzej. Szczęśliwie daliśmy sobie radę, choć trochę wody do kajaka przyjęliśmy.
KĘPA GOSTECKA – KŁUDZIE – prom 335 kilometr
Śmieszny prom. Jest to barka z przytwierdzonym z boku pomostem. Często tym promem pływaliśmy jeżdżąc z Kazimierza do parku w Bałtowie.
Teraz jest mniej śmiesznie, bo przed promem po lewej stronie (Kłudzie) mocno wzburzona woda od zalanych ostróg nie pozwala nam dobić do brzegu. Rezygnujemy z przybicia, ale i tak obraca nam kajak. Zachowujemy spokój i jak zwykle jest to najlepsze rozwiązanie. Płyniemy teraz środkiem i tego się będziemy trzymać.
Niestety coraz gorzej z oznaczeniem kilometrażu. O ile wcześniej tablice były co prawda z dykty, ale co kilometr - to teraz są ażurowe metalowe, ale tylko od czasu do czasu. Obydwaj mamy ochotę się rozprostować, ale mamy odwieczny problem z odpowiednim miejscem na popas. Kiedy już się wydawało że dobijemy do fajnej łachy, okazało się że jest to zalana wyspa otoczona 100 metrową mielizną.
GDZIEŚ NA WIŚLANEJ WYSEPCE około 340 kilometra
Odpuściliśmy i słusznie, bo za 20 minut miejsce się znalazło po prawej stronie rzeki. Nie tylko rozprostowaliśmy kości, ale także wciągnęliśmy po chińskiej zupce z Radomia i cały słoik fasolki po bretońsku z kiełbasą. Na niebie pojawiło się słońce, a na rzece najpierw Francuzi (machamy sobie wzajemnie), a następnie trzy „jedynki” (a co tam, też machamy!). To jedyne kajaki spotkane podczas spływu.
Znowu pojawiają się ptaki i jest sielsko i anielsko…
CHOTCZA DOLNA 342 kilometr
Po lewej stronie miejscowość Chotcza Dolna. Płyniemy dalej bez zatrzymywania się, aż do samego Kazimierza. Po prawej stronie wały, albo miejscami wały w budowie. Po prawej pola, apotem również wał. Odcinek na którym nie widać wiosek ni domów.
ZASTÓW KARCZMISKI 351 kilometr
No to jesteśmy na Powiślu! Okolice już jakby bardziej znajome. Po prawej wieś mojej byłej pracownicy Justy. Zalało jej dom i robiliśmy wtedy w parę osób w 2010 roku aukcję na jej rzecz.
W prawą stronę jakieś dziwne odnogi z nurtem tak jakby poważniejszym niż w samej Wiśle. Nie dajemy się nabrać i płyniemy środkiem.
W oddali zamek w Janowcu, przez moment widzimy go z prawej strony i z zupełnie innej perspektywy niż na przykład z Męćmierza. Widać Krowią Wyspę i górujący nad nią wiatrak. Wypatrujemy urzędującej tam mojej koleżanki Zmorki – niestety jest trochę za daleko. Franek proponuje żeby jednak zostać na Krowiej, ale zapał szybko mu przechodzi kiedy zgadzam się pod warunkiem, że poleci na górę po wodę. Na wysokości Męćmierza mijają nas Francuzi i wspomniane wcześniej trzy kajaki. Musieli skręcić w prawo parę kilometrów wcześniej i wypłynęli gdzieś z prawej strony. Francuzi postanowili zostać w Kazimierzu. Reszta towarzystwa płynęła Kamienną z Wąchocka. Opowiadali, że ciężko i że dużo przenosek. Wyglądali na zaprawionych w bojach zawodowców i takie też mieli kajaki. Po prawej kazimierski kamieniołom i droga do domu mojego Taty. Jeszcze parę machnięć wiosłami i widzimy już Kazimierz!
Home sweet home! Tak ze staropolska można by zakończyć tę wyprawę!
Jeszcze podsumowanie.