Wczesnym popołudniem stawiliśmy się niedaleko przystani w Kazimierzu Dolnym obok wypożyczalni ze sprzętem różnym, w tym i kajakowej, którą prowadzi mój kolega Darek. Wypożyczył nam kajak w cenie nie rujnującej mojej kieszeni (dziękujemy!). Ja przyzwyczajony do kajaków starego typu przyjrzałem się ładnemu, żółtemu kajaczkowi z pewnym dystansem. Po dokładnych oględzinach okazało się że miałem rację. Kajak posiadał dwie duże komory wypornościowe i był dzięki temu bezpieczny – czyli niezatapialny. Niestety w związku z tym pozostało niewiele miejsca na bagaże. Siedziska plastikowe – nie siedziało się na dnie kajaka tylko o wiele wyżej. Niestety bagaż trzeba będzie umieścić między nogami. Zobaczymy jak to będzie. Darek słysząc moje uwagi zaproponował żebym płynął dużym kajakiem sam z bagażem, a Frankowi da mały, lekki kajaczek którym miałby płynąć również samodzielnie. Franek powiedział, że nie ma sprawy, ale widziałem jak mu się łydki ze strachu zatrzęsły! Oczywiście jakoś się upchamy w jednym, nie dam dziecku się utopić
Dotarliśmy do Sandomierza około 15-ej. Port bardzo ładny, restauracja, marina, baseny. Pożegnaliśmy się z Arturem, który nas tu przywiózł i zwodowaliśmy się szybciutko.
SANDOMIERZ PORT 269,15 kilometr
Niestety moje obawy co do stabilności kajaka sprawdziły się. Trzeba było naprawdę uważać – przy każdym najmniejszym nawet ruchu nasza jednostka niebezpiecznie się kiwała. Przy moście w Sandomierzu ostry nurt, oswajamy się z tą sytuacją. Wypłynęliśmy kiedy stan Wisły był dość wysoki. W Sandomierzu 260 cm, w Zawichoście 362 cm, w Annopolu 315 cm. Ostrogi na Wiśle są zalane i trzeba bardzo dokładnie czytać rzekę – wpływając na kamienie można uszkodzić kajak, albo zaliczyć wywrotkę a na tym nam akurat nie zależy. Będzie to szczególnie ważne za Józefowem, gdzie tego typu atrakcji hydrologicznych jest znacznie więcej.
MOST KOLEJOWY ZALESIE 273 kilometr
Nasz lekki strach o to czy nie zakończymy spływu pierwszego dnia (ale byłby wstyd!) powoli mija kiedy zaczynamy obserwować przyrodę. Pogoda przepiękna, świeci słońce, jest ciepło, a dookoła niezliczone ilości ptaków. Trwają treningi przed odlotem do ciepłych krajów: zaraz ponad powierzchnią wody latają dzikie gęsi, kaczki i parę innych nieznanych mi gatunków. O to między innymi w tej wyprawie chodziło!
UJŚCIE SANU 279,7 kilometr
Po prawej stronie wpadł do Wisły San. Widać to od razu – rzeka rozlała się szeroko, nurt jakby szybszy.
I tutaj pozwalam sobie na uzupełnienie: w średniowieczu San uchodził do Wisły około 11 kilometrów na południe i podobno stąd wzięła się nazwa Sandomierz (San - domierza -zapewne wody).
Zaczynają nas boleć kości ogonowe i….no wiecie co… Ja jednak będę się upierać że profilowane drewienko na patyczkach, które służyło za oparcie w starego typu kajakach było najwygodniejsze. Staramy się znaleźć miejsce do którego moglibyśmy dobić i rozprostować kości. Szukamy, szukamy i nic! Wszędzie brzeg za wysoki. W końcu po prawej stronie „przytulamy się” do samotnego wędkarza. Po 20 minutach ruszamy dalej, nasz dzisiejszy cel to Zawichost. Miejsca na biwak szukamy jednak wcześniej, bo nie chcemy odkładać tego na ostatnią chwilę. Niestety znowu jest z tym kłopot. W wersji pesymistycznej będziemy nocować obok promu w Zawichoście. Jednak nie o to nam chodzi żeby nocować w mieście. Kwatery też nie wchodzą w grę bo mamy przy duszy 40 PLN.
ZAWICHOST 288 kilometr
Kiedy już byliśmy pogodzeni z wersją pesymistyczną, po prawej stronie ukazał się nam skrawek piasku. Dało się wciągnąć kajak, a półka na której mieliśmy rozbić namiot była usytuowana ponad metr nad wodą czyli bezpiecznie.
Rozbity namiot zaczął się nam trochę „kłaść”, ale machnęliśmy na to ręką, przecież nikt inny tu nie biwakuje, a dla nas ważniejsze było zebranie przed zmrokiem drewna na ognisko. Po drugiej stronie rzeki Zawichost, który z tej perspektywy wygląda dość malowniczo (z klasztorem i kościołem od strony Wisły), o niebo lepiej niż z bliska, kiedy się przez niego przejeżdża. Usprawiedliwieniem dla dość podłej architektury miasteczka może być to że leży na skrzyżowaniu szlaków przeróżnych i najeżdżane było i palone przez różne nacje. Przez Tatarów trzykrotnie – Franek przytomnie dodał że jednak pierwszy raz Tatarzy najechali Zawichost kajakami. Zawichostczanie możecie spać spokojnie, nie mamy wrogich zamiarów! Nie mamy zegarków, telefon leży w wodoodpornym worku wyłączony żeby nie rozładowywała się bateria, bo wieczorem dzwonimy do Pani Żony i Matki żeby dać znać że się nie potopiliśmy.
Dzisiaj o aktualnym czasie informuje nas zegar kościelny w Zawichoście – co prawda niewidoczny, ale wybijający równe godziny. Późnym wieczorem wysłuchaliśmy czegoś w rodzaju hejnału. Nic dziwnego, jak już wspomniałem podobnie jak w Krakowie szaleli tu swego czasu Tatarzy, nie dosłyszałem czy również nagle się urywa
Kiełbaski przy ognisku, ciepła noc i rozgwieżdżone niebo – udane zakończenie pierwszego dnia.