Rankiem obudziłem się chyba pierwszy. Tak mi jakoś ten mój ulubiony Bombaj robi. Za każdym razem szkoda mi czasu i pierwszy wstaję , a ostatni się kładę. Poszedłem sobie na południe, wymieniłem u miejscowego cinkciarza 200$ i wróciłem do hotelu. Po drodze spotkałem Marka i Dorotę na porannym spacerze.
Wyruszyliśmy całą ekipą pod India Gate. Podczas zdjęć zauważyliśmy że obok Taj Mahal Hotel jest jakieś zamieszanie. Ślub! I to dość poważny, bo Pan Młody na białym koniu (Dorota mówi że strasznie zabiedzonym), a i orszak naprawdę imponujący!
Potem dalszy ciąg pracy: piechotką na O.V.A.L. Majdan – mekkę bombajskich krykiecistów. Żebyście zobaczyli jak odbiłem piłkę! Myślę, że to było jakieś 100 jardów! Wszystko jest nagrane, na szczęście, gdyby ktoś nie wierzył.
Marina Drive – najlepsza panorama Bombaju – bo bez slamsów, brudu, smrodu (czy panorama może być ze smrodem?). W każdym razie widać zabudowę wyższą niż Dharavi…
Wieczorem poszliśmy w okolice Gokul Baru (Andrzej, piwo po 160 Rs). Na ulicy wokół wszystko hula jak hulało – zaczyna to być centrum rozrywkowe Colaby. W Leopoldzie obsługa niemiła, ochroniarze opryskliwi, piwo drogie. Dotyczy to wszystkich knajp na Causeway! Zapewne i w Gokul Bar niedługo się popsuje. Póki co trzymają swój poziom, bo to wieloletni induski interes rodzinny!