Dziś byliśmy umówieni z naszym rikszarzem-komunistą na godzinę szóstą rano. Był punktualnie i zawiózł nas do rybaków, którzy wyciągali o tej porze słynne „chińskie sieci”. Nie mieli nic przeciwko temu żeby im pomóc i trochę poprzeszkadzać łażąc po ich platformie. Jak się domyślacie nie za darmo… W ogóle duża kamera i mikroporty (małe mikrofony z nadajnikami) wzbudzają tu straszne emocje. Niestety przekłada się to na ekstra opłaty jakie często musimy przy filmowaniu ponosić.
Zdjęcia sieci poszły znakomicie, potem pojechaliśmy do Ernakulam (jakieś 25 km) na ogromną giełdę warzywno-owocową. Tutaj też trochę pogadaliśmy, a i operatorzy mieli co robić.
Po powrocie do Fort Kochin zdołaliśmy jeszcze obejrzeć sortownię imbiru i pieprzu. Byliśmy padnięci i pojechaliśmy odpocząć do hotelu. O 14-ej szybki obiad i polecieliśmy do Teatru Kathakali. To bardzo specyficzny rodzaj teatru. Powstał w XVI wieku, aktorzy to tylko i wyłącznie mężczyźni. Wszyscy mają w określony sposób pomalowane twarze (każdy kolor coś oznacza), są przebrani w bardzo barwne i oryginalne stroje. Na scenie poza aktorami stoją dwaj śpiewacy – narratorzy. Narratorzy opowiadają, a aktorzy pokazują to w przeróżny sposób: mimiką twarzy, układem palców, dynamiką ruchu. Głównie grywane są sztuki oparte na narodowych indyjskich eposach: Ramajanie, Mahabharacie i Puran Bhagawata, więc trudno nam się jakoś specjalnie wczuć. Jednak niewątpliwie są barwne i bardzo efektowne.
Poszliśmy na spotkanie z panem, który zarządzał jednym z teatrów Kathakali w Fort Kochin. Zgodził się na to, że jego aktor pomaluje Felka jak siebie samego! Nie za darmo, oczywiście… W ogóle jest zwyczaj, że można przychodzić przed spektaklem i oglądać jak aktorzy nakładają sobie makijaż. Nie ma natomiast zwyczaju malowania Felka i za to trzeba było zabulić ekstra.
Zadowoleni i zmęczeni poszliśmy na kolację. W Fort Kochin więcej jest chińszczyzny dla białasów, niż indyjskiego jedzenia. Jutro wczesnym popołudniem jedziemy do Margao, a jak dojedziemy (we środę rano) autobusem przemieszczamy się do Palolem.
P.S. W Varanasi spotkaliśmy parkę młodych ludzi z Polski, którym nie przyjechał pociąg. Niespecjalnie umieliśmy im pomóc, a chwilę później sam potrzebowałem pomocy, bo rąbnięto mi plecak z paszportem w środku. Dzisiaj rano przy „chińskich sieciach” kogo spotykamy – oczywiście rzeczoną parkę! Przy okazji opowiedziałem im jak zaraz po spotkaniu z nimi mnie skrojono. Daliśmy im namiar na nasz hotel i spotkaliśmy się wczesnym popołudniem. Niestety zorientowali się, że paszporty zostawili na dworcu w Mysore podczas przepakowywania. Powiedziałem co, jak i gdzie trzeba złożyć żeby wrócić do kraju zgodnie z planem. Mamy nadzieję, że zdążą – powodzenia!
NET WOLNY, ZDJĘCIA SĄ, ALE WRZUCĘ WE ŚRODĘ W PALOLEM!