Dzisiaj rekordowe temperatury! Około południa były 43 stopnie i wcale nie tak sucho, bo ulewa jakiej doznaliśmy na Sundarbanach nie ominęła też Kalkuty.
Oddycha się dość ciężko, ale jestem zdziwiony tym, że kondycję mam znacznie lepszą niż w kraju.
Wyruszyliśmy dziś na objazd znanych kalkuckich budowli. Miasto jest stosunkowo młode, więc nie ma co oczekiwać cudów. Najpierw Victoria Memorial, oddany do użytku w 1921 roku, zbudowany z białego marmuru (identycznego z tym co Taj Mahal) ku pamięci oczywiście królowej Wiktorii. Wokół piękny park, a w nim młode pary chowające się w cieniu drzew. Oczywiście jak zwykle dyskryminacja białasów: wstęp dla obcych – 150 Rs, dla miejscowych 10 Rs, a jeśli tylko do parku 4 Rs.
Potem wizyta w Domu Pisarzy, a w zasadzie przed budynkiem. Nie wiem do końca dlaczego to takie ważne miejsce, bo architektonicznie dziwne. Nie mieszkał tu też żaden pisarz (a można by było się spodziewać jakiegoś związku z noblistą Tagore). Dom był siedzibą Kompanii Wschodnioindyjskiej, a o jakich pisarzy tu w takim razie chodzi? Chodzi o zwykłych skrybów!
Następnie wizyta na niezwykłej ulicy – ulicy bukinistów. College street to setki stoisk z przeróżnymi rodzajami książek. Kalkuta ze swoimi ponad dziesięcioma tysiącami księgarni jest pod względem ich ilości światowym rekordzistą. Zajrzeliśmy jeszcze na targ kwiatowy (ponowne zdjęcia) i zdyszani wróciliśmy do naszego hotelu. Nawet jeść nam się nie chciało!
Po jakimś czasie jednak wyszliśmy. W Kalkucie żywimy się w różnych miejscach. Marek z Dorotą bardziej „cywilizowanie”, mu z Felkiem na ulicy. Nasza dzisiejsza obiadokolacja kosztowała 170 Rs (8,50 PLN) oczywiście na dwóch. 3 kawałki kurczaka, chilli pakora, chow mien z jajkiem, porcja momo – wszystko pyszne, ale za dużo!
O 7 rano wylatujemy do Kochi, wstać musimy o 4.30, dobranoc!