Geoblog.pl    robert64    Podróże    Bolywood by Sułek&Felek - Indie 2014    U celu
Zwiń mapę
2014
26
mar

U celu

 
Indie
Indie, Gosāba
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 8680 km
 
U celu, choć niezupełnie, bo dotarliśmy trochę dalej. Niestety nawet wspaniały geoblog nie ma na mapie tej miejscowości. Mateusz oczywiście dobrze wszystkim wytłumaczyłeś. Polowaliśmy i to tyle na ten temat:-)

24 marca
W tym wpisie przeczytacie o 3 dniach naszego pobytu na Sundarbanach. Czy to z powodu mojego lenistwa? Skądże znowu! Po prostu tam się niewiele dzieje. No, chyba żeby jakiś tygrys wpadnie do hotelu, ale jak nie wpada to naprawdę żyje się tu dziesięć razy wolniej niż w Kalkucie.
Jeżeli kiedyś będziecie się tam wybierali, wybierzcie opcję dla miejscowych, to znaczy podróż na miejsce lokalnymi środkami transportu. Start spod hotelu, taksówką na dworzec (ten mniejszy, południowy). Tam nasz przewodnik Khan kupuje bilety do Cunning (po 10 Rs od głowy). Pociąg podmiejski jest naprawdę ciekawy. Wsiadają i wysiadają sprzedawcy absolutnie wszystkiego. Małe dziewczynki wyginają się w cyrkowych pozach, ślepcy śpiewają rzewne pieśni. Podróż trwa godzinę i dwadzieścia minut, a przeżyć naprawdę wiele.
W Cunning nasz przewodnik gna jak szalony (nawet Felek ma problemy z dogonieniem go). Zastanawiałem się skąd ten pośpiech, bo na parkingu dla busików stało ich ze trzydzieści. Dopiero dzień potem Khan przyznał się, że wie z doświadczenia, iż szybkość przekłada się potem na wysokość tipa. Ciekawa teoria.
Busem jedziemy ponad godzinę i dojeżdżamy do rzeki, skąd na drugi brzeg płyniemy łodzią. Wysiadamy, a nasz mały facecik znowu dostał przyspieszenia! Ja bym mu dał tipa! Na szczęście za chwilę postój w knajpce – przerwa na lunch. Thali plus ryba – dla mnie OK, byle nie za często, bo jedną z niewielu rzeczy w tutejszej kuchni za którą nie przepadam jest dal – nieodłączny składnik tego dania.
Zjedli? Nasz przewodnik wystrzelił jak rakieta i za parę minut byliśmy przy postoju rikszowego taxi. Z przodu rower z tyłu platforma z desek. 2 osoby na platformę i jedziemy! Tym razem było to mniej więcej 10 kilometrów. Cennik rikszarzy nie zmienił się przez ostatnie 3 lata – 50 Rs (2,50 PLN) za pedałowanie w blisko 40-to stopniowym upale!
Hotel bardzo czysty i widać że nowy. Najelegantsze miejsce w jakim spaliśmy do tej pory. O 20-ej kolacja – przynoszą ją nam na nasz ganek – thali z rybą, no cóż zjadam… Dzisiaj czas wolny, gramy w kalambury, ci co lubią i maja co czytać – czytają, reszta idzie spać.
25 marca
Wyruszamy w rejs! Ósma rano, wszyscy gotowi, na przystani okazuje się że stateczek jest do naszej wyłącznej dyspozycji. Na pokład jako ostatni wkracza nasz Khan – nie będzie dziś ryby, bo w prawej dłoni dzierży ubitego kurczaka (tak naprawdę to KURCZACZKA). Najpierw wycieczka po permity do Dyrekcji Parku Narodowego. Później odwiedzanie śmiesznych platform i wież obserwacyjnych wybudowanych zapewne po to by turyści wiedzieli że rząd się stara i wiedzą za co płacą.
A potem przydzielony nam urzędnik i jednocześnie przewodnik z Parku Sundarbańskiego podnieca się każdym przelatującym ptaszkiem i zmusza żeby odwracać w tym kierunku głowę. Przy tym przewodnik ów, mówi tak dziwną odmianą „henglish”, że chyba tylko on ją rozumie. Niestety jest bardzo gadatliwy. Podczas rejsu widzieliśmy parę wspomnianych ptaszków, jelonka, warana i to chyba tyle. Na lunch: thali z kurczakiem – zdecydowanie odmówiłem!
Tygrysa nie było, ale cisza i spokój po kalkuckim zgiełku takie złe nie były!
40 minut po naszym dopłynięciu już spokojnie nie było! Zerwał się potężny wiatr, potem zaczęło lać jak z cebra! Drzewa dosłownie kładły się na ziemi! Szczęśliwie nasz hotel wyglądał dość solidnie i próbę przetrwał. Według informacji uzyskanych od Khana dnia następnego cztery łodzie wywróciły się do góry nogami, ale wszyscy dopłynęli do brzegu. Zginęły dwie kobiety przygniecione palmą, jeden dom stojący na cyplu dosłownie odfrunął. Pamiętajmy, że ten narożnik Zatoki Bengalskiej nawiedzają nieustannie przeróżne klęski żywiołowe i jak widać dotyczy to nie tylko Bangladeszu…
Poczułem że bierze mnie jakieś choróbsko, więc Coldrex i do łóżka. Zobaczymy co będzie jutro.
26 marca
Rano mamy scenę wśród sprzedawców miodu. Ludzie, którzy tu mieszkają żyją trochę z turystyki (ale naprawdę niewielu, bo prawdziwych turystów niewielu też tu dojeżdża), rybołówstwa, uprawy ryżu i zbierania miodu. Miód wybierają dzikim pszczołom odcinając część plastrów, a część mądrze zostawiając by pszczółki odbudowały to co gwizdnął im człowiek. Jest to miód namorzynowy – bo jesteśmy przecież na terenie największego lasu tego gatunku drzew na świecie. Znajomy pszczelarz z Kazimierza wyrażał się o tym miodzie z uznaniem.
Jest jednak pewien kłopot: zbieracze miodu zapuszczając się w mangrowcową dżunglę ryzykują życiem. Tygrysy-ludojady, które tak niechętnie pokazują się turystom podróżującym statkami, bardzo chętnie zaszczycają swoją obecnością właśnie zbieraczy miodu. Wielu nigdy nie wraca do domu, lub wracają straszliwie okaleczeni. Zagrożeniem dla nich są również krokodyle. Kilogram sundarbańskiego miodu kosztuje 150 Rs (7.50 PLN)….
Po pierwszych zdjęciach płyniemy mała łodzią na inną wyspę. Atrakcje mają być, ale bliżej nieokreślone. W koszmarnym upale przeszliśmy ponad 3 kilometry i nic! Ale za moment okazało się, że zaczyna się! Najpierw Felek, potem ja idąc wałem zapadliśmy się dosłownie po kolana w czarno-niebieskim śmierdzącym mule. Khan przeszedł bez problemu – Emerycki Sandał Kalkucki nie takie rzeczy przetrzyma! Reszta ekipy zatrzymała się. Pierwsze o czym pomyślałem: Dorota filmuj! Nawet jak mnie wciągnie całego (a może właśnie szczególnie wtedy!) materiał będzie miał swoją wartość. Wciągać przestało, Felek zbyt nerwowo starał się wydobyć swoje klapki i urwał pasek. Pomachał im i poszedł dalej na bosaka. Ja miałem inną technikę: najpierw uwolniłem nogi, potem wykopałem klapki. Pamiętasz Franek – nosiłem je podczas naszych rumuńskich wojaży i już wtedy były lekko ażurowe. A tu proszę – jeszcze żyją i to po jakich przejściach!
Obejrzeliśmy wioskę. Okazało się, że Khan chciał pokazać nam…BIEDĘ. Opowiedział nam o tym jak ciężkie życie mają tu ludzie, jakie mają problemy (chociażby z woda). Nie chcieliśmy już płynąć na kolejne wyspy. Wróciliśmy do hotelu, lekkie obmycie ze śmierdzącego błocka i ruszyliśmy w powrotną drogę.
Khan zarządził wysiadanie znacznie wcześniej niż stacja z której odjeżdżaliśmy. Dlaczego? Bo cwaniaczek miał bliżej do domu. Jednak dzięki temu przejechaliśmy się kalkuckim metrem. Khan trzy stacje, a my czternaście. Mądrze to sobie wymyślił, już w drodze coś gryzmolił na karteczkach. Potem okazało się, iż każdy dostał papierek z nazwą stacji na której mam wysiąść. Metro niczego sobie, wagony nowe. Wieczorem pogadałem sobie z poznaną wcześniej w naszym hotelu Wietnamką. Ciekawa para – mąż 64 lata, muzyk (Niemiec), ona po czterdziestce, ale dzielnie tańczy przy rurze w jednym z berlińskich barów.
Reasumując – na Sundarbanach odpoczęliśmy, jednak żeby się tam dostać trzeba się trochę pomęczyć, ale jest ciekawie. Z Kalkuty do celu było około 115 kilometrów. Jechaliśmy 5 godzin w jedną stronę….
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (11)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
Mat
Mat - 2014-03-27 17:42
Bo z Sundarbanów [nawet jak tygrys się pokarze] to najlepsza jest droga na nie ;]
 
tealover
tealover - 2014-03-28 09:52
Czekam na ten filmmmmmmm :D:D:D
 
 
robert64
robert sulkiewicz
zwiedził 15% świata (30 państw)
Zasoby: 217 wpisów217 447 komentarzy447 1920 zdjęć1920 13 plików multimedialnych13
 
Moje podróżewięcej
12.11.2023 - 16.11.2023
 
 
28.08.2014 - 30.08.2014