Wyjazd do Jaipuru 7.25, tuk tuka mieliśmy zamówionego i pognaliśmy na dworzec. Jednak tym razem nie był to Fort Agra (dokąd przyjechaliśmy), lecz Agra Cott. Naprawdę trzeba uważać, bo można zrobić się na szaro. Czasem przyglądając się zabudowie miasta jesteśmy przekonani, iż jeden dworzec dla takiego grajdołu to aż nadto. A potem okazuje się, że są 3 duże i jeszcze kilka pomniejszych. Dlaczego? Bo przeważnie okazuje się, że każdy z tych „grajdołów” jest o połowę większy od Warszawy! Sprawdzajmy dworce dokładnie (i oczywiście pilnujmy plecaków, chłe, chłe….).
„Pociąg nie budzik”, jak mówi staroindyjskie przysłowie (które wygrzebałem z okładki Mahabharaty) – punktualny być nie musi. Odjechaliśmy około 9-ej, dojechaliśmy z dwu godzinnym spóźnieniem, czyli przed trzecią. Nie pamiętałem nazwy hotelu w którym poprzednim razem w Jaipurze mieszkałem i zdaliśmy się na tuk tukowców. Kurs ze stacji za 20 Rs (stare cwaniaczki odbiją sobie potem), hotel naprawdę OK – 750 Rs za dobę i co ciekawe dość tanie jedzenie na miejscu. Jest i piwo Kingfisher podawane po kryjomu w kubeczkach – 160 Rs za 0,66l
Żeby nie było za łatwo, szybkie zakwaterowanie i pojechaliśmy do Świątyni Małp i Świątyni Słońca. Nadal nie wiem czy to jedna świątynia, czy dwie. Słońca jest na bank na samej górze.
Znakomity zachód słońca i panorama na Jaipur.
Poszliśmy spać szybciutko, bo zmęczenie materiału było dość duże… Techniczna część ekipy siorbie nosami i tak jakoś niewyraźnie wygląda. Miejmy nadzieję, że im przejdzie!