Ja w jakiejś kurcie z surówki lnianej i brązowych płóciennych spodniach, Felek w błękitnych szarawarach i białej koszuli z wyszyciami – niezłe z nas cudaki!
O 9 rano poszliśmy na śniadanie i razem je zjedliśmy na ulicy (mamy to nakręcone). Oczywiście wszystko było veg i ostre.
Następnie wynajętym samochodem wyruszyliśmy na objazd New Delhi. Auto solidne (Tata Indigo) cena niewielka – 1400 Rs za dzień z kierowcą.
Kierowca miał swój spis rzeczy jakie warto zobaczyć w Delhi. Trochę go zweryfikowaliśmy, wykreślając miejsca gdzie nie wpuszczają z dużą kamerą, ale też dodając nowe czy też wydłużając zaproponowane przez drivera. Na początek poszło Birla Mandir- świątynia jakich dziesiątki oglądałem w Azjii. Potem byliśmy pod Parlamentem i rezydencją Prezydenta. Następnie Kutb Minar – niesamowita wieża i ruiny.
Jeszcze Świątynia Lotosu – współczesna budowla robiąca jednak ogromne wrażenie i na koniec Brama Indii pod którą było chyba najwięcej zdjęć i ręczę że niektóre naprawdę ciekawe! Po takim rajdzie byliśmy naprawdę padnięci! Po drodze pomiędzy atrakcjami zjedliśmy w okolicach Świątyni Lotosu smażony ryż i makaron. Chyba naprawdę zostanę wegetarianinem! Nasz taksówkarz okazał się tani, bo zastosował stary trik z jeżdżeniem po sklepach. Weszliśmy do pierwszego, nasz koleżka dostał kupon na benzynę, a my po krótkiej prezentacji szaliczków „pashmina style” wyszliśmy tłumacząc, że wrócimy tu przed wyjazdem, bo niewygodnie będzie nam te zakupy po całych Indiach taskać. Oj niezadowolona była szefowa, ale nie umawialiśmy się tak przecież. Kierowca próbował jeszcze zawieźć nas do restauracji mniej więcej cztery razy droższej niż bar w którym jedliśmy – ale w końcu się poddał. Jutro jedziemy do Old Delhi – tym razem z bratem szefa Hotelu – może będzie spokojniej. Szybka kolacja (thali), owoce kupione na targu i cała czwórka już w łóżkach. Felek chrapie od godziny – czas i na mnie!
Zdjęcia postaram się wrzucić jak najszybciej – robiła je Dorota, więc jak obrobi – to będą.