Postanowiliśmy po raz pierwszy rozłożyć się całodziennie plackiem na plaży. Fale były słuszne, chęci do skakania też. Ja wytrzymałem pół godziny, Franek około czterech (z małymi przerwami). Kiedy szliśmy do wody ukryłem około 40 lei w koszulce Franka. Oczywiście po wyjściu z wody kolega F. z rozmachem zaczął ją nakładać, a nasze 40 lei pofrunęło.... W przeciągu 5 minut Rumuni poprzynosili nam wszystkie banknoty. W związku z tym, dziecko pouczyło mnie, że w takich miejscach nie chowa się pieniędzy i wsadził je do etui z aparatem. Po godzinie chcąc sobie pofotografować, zdecydowanym ruchem wyciągnął Nikona, a z nim... No właśnie! Rzeczone 40 lei. Pofrunęły ponownie, a Rumuni mieli z nas niezły ubaw. I znów odnalazły się wszystkie.
Franek zjadł obiad w naszej garkuchni, a ja dietetycznie i oszczędnościowo sałatkę ikry. Ponieważ skończyłem wszystkie książki, jakie ze sobą wziąłem, zaczęliśmy na spółkę z Frankiem czytać „Marka Piegusa”. Na głos – on 10 stron i ja 10. Przedtem dokładnie się spakowaliśmy. Jutro rano wyjazd do Tulczy, więc ostanie 10 stron i śpimy.