Wyruszyliśmy z Kazimierza Dolnego busem o 8.30. I tu od razu skucha, bo chcieliśmy zdążyć na autobus do Przemyśla o 10-ej, a byliśmy kwadrans po. Na szczęście był drugi o 10.35 – zajęliśmy dwa ostatnie miejsca, nasze bagaże leżały w przejściu – istny sajgon! Jednak pojechaliśmy. Z Lublina jeździ bezpośredni autobus do Lwowa, ale podobno potrafi strasznie długo stać na granicy. Stąd pomysł jazdy do Przemyśla i przejścia pieszego w Medyce. Na miejsce dojechaliśmy planowo o 14.30. I znów kusi bezpośredni autobus do Lwowa (bilety po 25 PLN). Byliśmy jednak twardzi i wsiedliśmy do busika jadącego do Medyki. Tam na piechotkę mijaliśmy ogromną kolejkę samochodów, autobusów i innych pojazdów. Przejście trwało ok. 20 minut i trochę się zmęczyliśmy, ale gdyby przyszło nam siedzieć w autobusie przez 3-4 godziny na samej granicy dopiero byśmy się wściekli...
Po pół godzinie czekania na marszrutkę - wsiedliśmy. Bagaże mieliśmy tym razem pod nogami, a bagaże mamy dość duże! W związku z tym poprawialiśmy sobie krążenie trzymając dolne kończyny w górzeJ
Po mniej więcej 2 godzinach dojechaliśmy do Lwowa pod dworzec kolejowy. Byliśmy spoceni jak myszy (klimy w marszrutce niet, a ludzi napchane było po brzegi).
W bufecie przydworcowym zimne „Lvovskie” i woda, oraz ryba i pierogi. Byliśmy mocno zmęczeni i nie spieszyliśmy się. Jak się okazało był to błąd. Dzięki naszej znajomej, Ani mieliśmy załatwiony nocleg u jej kolegi Maksima. Ania dała nam też swoją ukraińską kartę. Po jej zamontowaniu okazało się, ze nie ma na niej środków. Trudno, instaluję moją polską – głucha cisza! Instaluję kartę Franka – to samo! Poszedłem więc na pocztę żeby kupić kartę telefoniczną i zadzwonić do Maksima – pani zamykała i nie dała się w żaden sposób uprosić.
Pozostało nam szukanie sklepu z doładowaniem do karty Ani (chyba STAR). Wszystko pozamykane! Trochę mnie to wszystko wkurzyło. Szybka decyzja: zostawiamy bagaże w przechowalni, kupujemy bilety na dzisiejszą noc i ruszamy na obchód miasta (mieliśmy z Maksimem zwiedzić następnego dnia Lwów, ale trudno – takie okoliczności). Ponieważ nastawiłem się na towarzystwo Maksima – w ogóle nie byłem przygotowany do rozpoczęcia „Tour de Lvov”. Poszliśmy więc „na czuja” kierując się zasadą „koniec języka za przewodnika”. Przez rozkopane, puste ulice dotarliśmy po około 30 minutach na Prospekt Swabody. Zwiedziliśmy Stare Miasto – wszystko dość pobieżnie i bez przewodnika. Koniecznie musimy się tu wybrać na parę dni, jednak teraz cel główny: Rumunia.
Niestety bilety były tylko „kupiejne” – plackartnych” już brak, w związku z tym cena nieekonomiczna – 202 hrywny na dwóch (80 PLN). W wagonie królowała „prawodniczka” żywcem wyjęta z czasów komuny: groźna, niedostępna i dyrektorska!
W przedziale 4 miejsca-my mieliśmy dwa górne. Miło pogadałem sobie na korytarzu z młodą panią z Moskwy (młoda, ale gabarytów bardzo słusznych-na oko 120 kilo!). Niestety to przeszkadzało naszej drugiej sąsiadce, która poskarżyła się pani Dyrektor Wagonu. Zostaliśmy zagonieni do łóżek-strach było się sprzeciwić!.
Zdjęć mało,a szkoda. Niestety te nocne wywaliliśmy bo strasznie marne były. Oj, przydałby się Mateusz...