Jak juz wspominalem wczesniej, nasz znajomy z lotniska zaproponowal w koncu obwozke po Birmie. Prawde mowiac bylismy przygotowani na taka ewentualnosc, ale jak to w tej podrozy, niczego nie zakladalismy na 100%, Z decyzja czekalismy na Jacka, on przystal i w ten sposob bedziemy w stanie obejzec wszystko co chcielismy. Gdybysmy przemieszczali sie na wlasna reke, z czegos musielibysmy zrezygnowac. Naszym driverem jest Miu, mieszkaniec Yangon, zonaty, dwojka dzieci, niekarany. Mily, sympatyczny, uczynny i odpowiadajacy na nasze wszelakie pytania. Wytrzymal nawet serie zapytan (jak z kalacha!) wypuszczona do niego przez Renie. Odpowiedzial punkt po punkcie. Wyruszylismu ok. 11 rano, tradycyjnie juz zaczynajac od prob wyslania czegokolwiek, do kogkolwiek z jakiejkolwiek strony czy adresu by net. Potem byly tez proby w Bago i w Taungoo, gdzie spalismy. Na razie d... blada, wiec pisze do Was mimo ze tego nie wiecie i jak wrzuce to wszystko na raz.
Wracajac do podrozy z panem Miu - pierwszym punktem postojowym bylo Bago (na wschod od Yangon). Najpierw podjechalismy do Pagody Czterech Stron Swiata. Od razu oplata wjazdowa do Bagan po 10$ od lebka. Potem na ten kwit wchodzi sie do wszystkich swiatyn i atrakcji w tym miescie, wiec lepiej nie zgubcie rachunku, bo inaczej znowu dyszka... Rzeczona swiatynia poza swoja wielkoscia, to kiczowaty betonowy monument (przynajmniej wedlug mojego gustu). De gustibus non discutandum est - wiec ocencie sami na zdjeciach naszego Foto Mastera Mateusza. Potem bylo znacznie lepiej. Wjechalismy do samego Bago. Nasz Miu ma oczywiscie swoje miejsca w ktore nas zawozi i tam ma zarcie za darmo jako prowizje. W Bago bylismy w knajpie z widokiem na pagode (nie nazywalbym sie Robert Sulkiewicz, jesli nie zauwazylbym ze na pierwszym planie byl stadion pilkarski). Oczywiscie porazajacy byl widok pagody, a nie stadionu. Zartowalismy, ze kazde podawane tam danie kosztuje 1300 kyatow + 100% za widok.
Potem bylo szalenstwo fotograficzne (i nie tylko) w Shwemawdan Pagoda. Wspomnialem o kiczowatosci poprzedniego miejsca. Nie da sie ukryc, ze wszystkie stupy, czy pagody - kapiace zlotem i obfite w podobne bogactwa, moga wydac sie kiczowate wedlug naszego pojmowania sztuki. Jednak jest to kiczowatosc dostojna, a atmosfera jaka panuje wokol nie da sie porownac z niczym innym. Z jednej strony modlace sie grupki wiernych, z drugiej pojedyncze osoby nie mniej zarliwie oddajace czesc Buddzie gdzies na uboczu. A dla kontrastu biegajacy wokol swiatyni mali mnisi w wieku 6-10 lat, rozrabiajacy w sposob wrecz nieprawdopodobny! Najdluzszy obiektyw mial Mateusz, wiec padlo na niego. Robil zdjecia malym mnichom (zwanych przez Renie mniszkami), i po kazdym musial im pokazac jak wyszlo. Trwalo to ok. 40 minut. Potem prezentem w postaci latarki dla jednego z nich spowodowal ponowny wzrost zainteresowania. Ledwo sie stamtad wydostalismy!
Pozniej juz tylko droga. Przejechalismy sobie dosc dlugi kawalek prawdziwa autostrada! Mimo, ze Birma jest jednym z najbiedniejszych krajow swiata, to w przeciagu ostatniego roku zbudowano tu wiecej kilometrow autostrady niz w Polsce. Ta laczy Yangon z nowa stolica.
Jednak gdyby rzad Kaczora z Disneylandu wybudowal w naszym kraju choc kilometr drogi tymi metodami co rzad Birmy, to poleglby (nie tylko w sondazach)w jednym momencie. Na drogach kamienie tluka i ukladaja kobiety i dzieci (7-15 lat). Praca jest katorznicza, upal 35 stopni i patrzylismy tylko, czy gdzies miedzy nogami lancuchy nie pobrzekuja... Dojechalismy do przydroznego hotelu, gdzie bylo rowniez paru innych bialasow. Dwojka 18$... Musimy pogadac z naszym Miu, zeby wybral troche tansze opcje. Posiedzielismy, pogadalismy o problemach Birmy i Polski razem z naszym driverem. Po nieudanych probach zaprzyjaznienia sie z birmanskim internetem poszlismy na tzw. zasluzenca...