Rano mieliśmy o 9-ej robić wywiad z Amitem (mieszaczem przypraw). Czekaliśmy godzinę – sklep zamknięty i żywego ducha nie uświadczysz (oczywiście w sklepie, bo na ulicy już tłumy).
Poszliśmy więc do hotelu Lord, aby wyruszyć na zwiedzanie Old Delhi. Okazało się że nie zrozumieliśmy się i samochodu nie ma. Pan Ram zamówił większą rikszę i ściśnięci wyruszyliśmy. Niestety korki były tak wielkie, że w pewnym momencie stanęliśmy na dobre. Nasz przewodnik zadecydował, że wysiadamy i idziemy piechotą. I tu zaczęła się ganianina. Pan Ram postanowił przejąć przewodnictwo nie tylko w oprowadzaniu, ale także w reżyserii. Wyciął parę metrów przed nas i dość raźnie przebierał swoimi tłustymi nóżkami tłumacząc, że trzeba się śpieszyć bo przed nami ogromna ilość atrakcji. Pokazywał też Markowi co ma filmować, a co nie jest warte uwagi. Jak się domyślacie Indus i Europejczyk mają znacząco inne zdanie w tej kwestii… W pewnym momencie musiałem zatrzymać pana Rama i wytłumaczyć mu zasady gry. Podziałało, ale tylko na parę minut. Okazało się wtedy o co chodzi: te liczne atrakcje to wizyty w sklepie z przyprawami, cukierni i budzie z pamiątkami. Nie weszliśmy nigdzie i pan Ram nas przestał lubić. Jednak targ przypraw i jego okolice warte były tej wycieczki. Pan Ram wprowadził nas w takie miejsca, o których nie wiedzieliśmy i nigdy byśmy tam nie dotarli.
Później już bez naszego przewodnika odwiedziliśmy Czerwony Fort. Przytłaczająca budowla z czerwonego piaskowca zyskuje przy bliższym spotkaniu. Piękne pawilony pałacowe i ładny ogród nie powalają, ale robią wrażenie.
Potem wybraliśmy się do dzielnicy tybetańskiej. Właśnie trwały przygotowania do mających się odbyć za 3 dni uroczystości 55 rocznicy wygnania z Tybetu. Było dużo flag i innych gadżetów nawiązujących do tego wydarzenia. Zjedliśmy z Felkiem na wizji bardzo podejrzane kiełbaski (podobne trochę do kaszanki).
Wracaliśmy rikszą i już drugi raz cymbał rikszarz zawiózł nas na drugą stronę dworca New Delhi mimo, że prosiłem go o to żeby podjechał obok Main Bazar. Jednak nie ma tego złego, bo tuż obok jakiejś budy rezydowało dwóch fryzjerów. Światło było dobre, więc Felek wskoczył na fotel i uliczny fryzjer ogolił go na glacę. Wygląda teraz jak Mahatma Gandi. Wszystko mamy oczywiście nagrane.
Na kolację kurczaki na ulicy, które potem z Felkiem poprawiliśmy móżdżkiem baranim w ostrym curry. Mam nadzieję że przeżyjemy!
Jutro wieczorem wyruszamy do Varanasi (jeśli przeżyjemy oczywiście).